WHO IS WHO w SPP – Marzena Krzewicka
● Patchworkiem zajmuję się od lat osiemdziesiątych, czyli od czasów, kiedy jeśli ktoś miał ochotę na modny sweter, musiał sobie spruć dwa i zrobić z nich „nowy”, a stare ciuchy przerabiało się na „te” z pokazów mody lub na… patchworki. Na studiach nawet postanowiłam zarobić na szyciu patchworków. Uszyłam cztery narzuty, o dziwo sprzedałam je w sklepie znajomego i dopiero później dotarło do mnie, że przychód i dochód to niedokładnie to samo. Jednym słowem okazało się, że nie zarobiłam tyle, ile mi się wydawało. Potem miałam długą patchworkową przerwę. A powrót do szycia łatek nastąpił ponad dziesięć lat temu. Siedziałam w domu na wywalczonym urlopie, z drżeniem myślałam o powrocie do pracy, która mocno dawała mi w kość, ale nie miałam żadnej koncepcji na jej zmianę. Byłam zbyt zmęczona na jakikolwiek wyjazd, więc postanowiłam zrobić coś pożytecznego w domu. W zakamarkach szafy znalazłam stary patchwork typu log cabin, śmiesznie nierówny, według moich dzisiejszych standardów i postanowiłam go wykończyć. I tutaj nastąpiła magiczna chwila. Rozłożyłam patchwork na stole, zachwyciłam się tkaninami (różne odcienie niebieskości i granatów), zaczęłam je gładzić, poczułam (dosłownie) dreszcz i – jak to stwierdził kiedyś Mickiewicz, nade mną „bania się poezją rozbiła”. Jednym słowem, już wiedziałam, co chcę robić. Tydzień spędziłam przyklejona do komputera, podziwiając prace innych, kupując tkaniny na eBayu (to były moje najlepsze wakacje!). Po powrocie zwolniłam się z pracy, wywołując tym komentarze sugerujące moją degradację (z dziennikarki krawcowa!?). Kupiłam super maszynę i zaczęłam przygodę z patchworkiem, która trwa do dzisiaj. Z finansowego punktu widzenia to była bardzo kiepska decyzja. Czy żałuję? Nie, nie żałuję ani jednego dnia spędzonego przy pracy, którą uwielbiam!
● Do tej pory szyję na maszynie, którą kupiłam w „pierwszych dniach wolności”, czyli po zwolnieniu się z etatu. Moja Janome 6260 Quilters Companion, była dla mnie wtedy cudem świata. Nadal ją mam, nadal mi świetnie służy i z drżeniem myślę o jej zamianie. Co nie znaczy, że nie chciałabym mieć większej, może niekoniecznie long arm (mam jednopokojowe mieszkanie), ale np. porządnej stębnówki lub zestawu longarm siedzący+drugi pokój 🙂 Na razie śmieję się, że spełniło się moje nastoletnie marzenie, żeby malować obrazy i mieszkać w pracowni malarskiej. Obrazy szyję, a mieszkam w jednym pokoju, gdzie: szyję na zwykłym stole, a większość szaf (oraz pudeł i koszy) zajmują tkaniny i patchworki „w różnym stanie wykończenia”.
● Rzadko korzystam z gotowych projektów, nawet tradycyjne patchworki zaczynają się od myśli: „A może tu zmienię tak, tam dam inaczej, a w ogóle to zamiast wzorków dam swoje ulubione batiki lub tkaniny farbowane przez siebie.” Szyję na przemian patchworki tradycyjne lub art quilty – wszystko, co w danej chwili bardziej mnie pociąga, kusi, żebym spróbowała. Czasami (niestety za rzadko) sprzedaję swoje prace, więc wróciłam po części do zawodu: staram się pisać o rękodziele w magazynach (i na swoim blogu), zachęcać do niego na warsztatach, tłumaczyć związane z nim publikacje. Wystąpiłam kiedyś nawet w telewizji, gdzie udało mi się przegadać prowadzących program. No i wreszcie, kończę pisać – chociaż pewnie lepsze byłoby określenie szyć – książkę o patchworku.
● Uwielbiam patchwork/quilt za to, że jest tak „pojemny”, że zawsze można się czegoś nowego o nim jeszcze nauczyć. Godziny spędzone na blogach innych quilterek, zastąpiły mi program TV, książek w tym temacie w pewnym momencie miałam ponad sześćdziesiąt. Douczam się cały czas, ale też dokładam do tych ogólnych pomysłów swoje. Tyle, jeszcze przede mną pracy… Czy to nie cudowne?
www.mananko.blogspot.com