Patchworki widzę wszędzie
Na patchworkowe święto do Sainte-Marie-aux-Mines wybrałam się dopiero pierwszy raz, co w zestawieniu z dziewiątą wizytą Agaty, siódmą Beaty i kolejną z rzędu Danki, nie pojawia się nawet w statystykach. Ewa wynalazła nam super lokum w Sélestat, Marek wysprzątał samochód, Hania zabrała same przydatne rzeczy – ja korkociąg (a nuż się przyda) i pojechaliśmy.
Cztery dni festiwalu w czterech miejscowościach daje w kość, jeśli chce się zobaczyć wszystko. A ja chciałam. Ale nie dałam rady, bo w którymś momencie włącza się selekcja negatywna. I chyba zmęczenie materiału studzi zapał. Co innego zwiedzać hale w Birmingham, a co innego biegać od kościoła do hali wystawowej czy plebanii. W bardzo zmiennej pogodzie, jak to w górach – “czasem słońce, czasem deszcz”. Parasol obowiązkowy.
Dzień pierwszy
Pierwszego dnia pojechaliśmy w miejsce docelowe czyli Ste Marie, żeby odebrać wejściowe opaski na rękę i obejrzeć nagrodzone prace. A wręcz być na ceremonii wręczenia nagród. Tematem tegorocznego konkursu była “Podróż na kraniec świata”. Nikogo chyba nie zaskoczę, jeśli powiem, że rzadko zgadzamy się z decyzją jury, i że inaczej byśmy nagrody rozdzielili. Tak było i tym razem. Dla mnie zdecydowanym faworytem był ten chłopaczek nad wodą. A już podeszwy jego butów podbiły moje serce. Autorką jest Tatiana Varshavskaya i miałam przyjemność siedzieć koło niej podczas ogłoszenia wyników.
Jak to pierwszego dnia dziki tłum szturmował wszystkie możliwe wejścia. I bardzo francuskie było to, że wśród obsługi była tylko jedna osoba władająca angielskim. Uczmy się więc francuskiego. Ogromny pawilon wypełniony był stoiskami z maszynami, tkaninami, przydasiami, książkami i kto wie czym jeszcze – nie dałam rady obejrzeć wszystkiego. Na zewnątrz też nie brakowało olbrzymich namiotów handlowych wypełnionych po brzegi towarem i kupującymi. Był też polski akcent w tym natłoku wrażeń – stoisko Silesian Quilt z linijkami do pikowania i kolorowymi kształtkami do wycinania elementów. Oblężony od rana do wieczora przez żądne nowości quilterki.
Organizatorzy nie byli chyba do końca przygotowani na takie ilości odwiedzających ponieważ jakiekolwiek jedzenie skończyło się na terenach wystawowych już koło południa. Szczęściem dla nas zabraliśmy na wszelki wypadek kanapki. Herbaty i kawy nie zabrakło. Uff. Kanapki zabieraliśmy już zawsze ze sobą.
Na stoisku SAQA była, znana niektórym, Gillian Travis, która powiedziała, że do Ste Marie przyjeżdża wyłącznie towarzysko. (wystawy 03, 05, 06, 08, 09)
Dzień drugi
Drugi dzień przeznaczyliśmy na Liéprve. Bardzo chciałam zobaczyć koreańskie pojagi – i nie zawiodłam się. Poza tym była gościnna wystawa gildii belgijskiej i niemieckiej oraz piękne francuskie quilty. (wystawy 15, 16)
Dzień trzeci
Choć dawało się już odczuć dwudniowe chodzenie, wybrałam się do Sainte-Croix-aux-Mines. Naprawdę było warto – klasyka, ale i tkanina artystyczna oraz drobne obiekty użytkowe. Kolory, kolory, kolory – zresztą obejrzycie sami. (wystawy 10, 11, 12, 13)
Dzień czwarty
Zadziwiające było to, że praktycznie nie było odwiedzających. W porównaniu z dniem pierwszym, kiedy nie można było nigdzie się wcisnąć, teraz alejkami pomiędzy stoiskami można było chodzić środkiem i nawet dało się bez problemu oglądać, to co na nich było. Był dogodny czas, żeby obejrzeć te wystawy, których jeszcze nie widziałam i zrobić zakupy. Z tym było już gorzej, ponieważ niektóre rzeczy zniknęły z półek i stołów. Tu trzeba powiedzieć, że asortyment w Ste Marie różni się zdecydowanie od tego w Birmingham. Wielką zaletą zakupów na takich wystawach jest fakt, że odpadają koszty wysyłki, co jak wiemy jest dosyć bolesne.
Z rad praktycznych.
Gdyby ktoś planował wyjazd samochodem lub innym środkiem lokomocji na wszystkie dni wystawy sugeruję:
- Odpowiednio wcześnie zarezerwować lokum. Ponieważ wystawy są w czterech miejscowościach, a pomiędzy nimi kursują bezpłatne autokary, przewożąc zwiedzających, najlepiej wybrać jedno z tych miasteczek, bo wtedy transport mamy za darmo.
- Jeśli wszystko będzie zarezerwowane, trzeba wybrać najbliższą skomunikowaną miejscowość – polecam Sélestat. Dlaczego? Bo jak nam się znudzi wystawa, to można pociągiem lub autobusem wybrać się do Strasbourga lub Colmar lub innych miasteczek na winnym szlaku Alzacji. Bilet na autobus z Sélestat do Ste Marie kosztował 5,20 euro w jedną stronę. Bilet można kupić u kierowcy, w automacie na dworcu, lub w kasach biletowych (zamknięte w niedzielę). Bilet na pociąg do Strasbourga 9,20 euro w jedną stronę.
- Kupić w internecie bilety na wystawę.
- Zabrać opakowanie plastrów z opatrunkiem i nosić ze sobą cały czas.
- Nie zapomnieć o karcie EKUZ oraz wykupieniu ubezpieczenia na podróż.
- Jeśli coś wpadnie w oko, to kupować od razu, bo za chwilę już tego nie będzie.
A teraz zapraszam do oglądania galerii zdjęć. Starałam się robić zdjęcie całego quiltu, detalu i metryczki z autorką i tytułem pracy.
Autorką relacji jest Lenka Galińska