WHO IS WHO w SPP – Anna Ploch
Dołączyłam do SPP w kwietniu 2016r, podczas Prague Patchworku Meeting, gdzie było nas całkiem sporo i niemal hurtowo wpisałyśmy się na listę członkiń (wtedy były tam same kobiety). Od czerwca 2016 jestem w Zarządzie w roli Skarbnika Stowarzyszenia. Muszę przyznać, że to moja pierwsza społeczna rola po byciu etatową przewodniczącą klasy w podstawówce i liceum.
Prowadziłam w 2017 projekt Block of the Month, w 2018 razem z koleżanką Kamilą robimy wymiankę „Tylko dla Quilterki”. Poza tym cały czas uczę się swojej roli i obowiązków Skarbnika.
A prywatnie…. z wykształcenia jestem inżynierem, z zawodu managerem. Na co dzień pracuję w korporacji, praca mnie satysfakcjonuje, bo jest pełna wyzwań (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Po pracy czas dzieliłam na prowadzenie domu, zajmowanie się synem, nie-Mężem, kotem i przez 1,5r budową.
zdjęcie z prawej “Sky Garden” szycie Anna Ploch, pikowanie Agnieszka Wietczak, 2014-2016
Rok temu budowę ukończyliśmy, a siedem miesięcy temu na świat przyszedł drugi syn. Aktualnie pozostaję w domu. Lubię gotować i uwielbiam mieć w domu czysto. Latem na weekendy wyjeżdżamy na działkę gdzie próbujemy okiełznać las. Teraz walczę z założeniem ogrodu koło domu. Tak. To chyba wszystkie pożeracze czasu.
Patchwork podobał mi się od dawna, ale nie można robić wszystkiego. Przez 25 lat wyszywałam krzyżykami i w innych technikach. Haft to moja pierwsza, najpoważniejsza do tej pory miłość – nawet mój nie-Mąż nie ma takiego stażu. Choć aktualnie nie wyszywam, wciąż mam mnóstwo planów i na pewno kiedyś wrócę do pierwszej miłości.
Dopiero w 2012 roku z koleżanką Yenulką dotarłyśmy do ogłoszenia o kursach organizowanych przez Berninę przy okazji wystawy w Krakowie. Warszawa leży pod Krakowem, więc rzut beretem i już byłyśmy na kursie u Julie Konrad-Kosicki. To były moje pierwsze warsztaty, pierwszy kontakt z maszyną od lat dziecięcych. I pierwsza praca. Wiedziałam że wsiąknę na dłużej. Apetyt po krakowskiej przygodzie był tak duży, że nękanie przedstawicieli Berniny do uruchomienia kursów w Warszawie doprowadziło do poznania Ani Sławińskiej. Byłam na pierwszych kursach, które Ania i Bernina organizowały w stolicy.
zdjęcie z lewej „Friends” pierwszy patchwork, 2012
Potem powstała Szkoła Patchworku. Podczas zajęć właśnie w Szkole Patchworku poznałam kilka technik zarówno szycia, jak i pikowania. I tu zaskoczenia nie ma: jestem prostym umysłem analitycznym i najbliższa mojemu sercu jest klasyka i szycie „dziubek w dziubek”. Artyzm trenowałam bez zachwytu i powodzenia.
zdjęcie poniżej “Siostry” 2015
Ulubione techniki to zwykłe klasyczne szycie z bloków wg wzorów, Paper Piecing, English Paper Piecing. Średnio lubię aplikacje choć i te szyję. Zaczynam oswajać pikowanie z wolnej ręki. Mam nadzieję, że za jakiś czas przestanę się bać pikować i zacznę lubić ten etap powstawania quiltu. Przez te lata ukształtowała się nieco moje ‘artystyczne” ja.
zdjęcie poniżej „Postcards from Sweden” wzór Jeliquilts 2017
Wiem już lepiej jakie kolory i tkaniny lubię, jakie formy preferuję. Na przykład odkryłam, że kompletnie nie czuję beży, brązów i innych ciepłych kolorów. Kocham szarości, tkaniny jednobarwne, proste i klasyczne wzory.
Inspiracje czerpię głównie z internetu. Pozostało mi to z czasów poszukiwania haftów. Szczególnie polubiłam Pinterest. Odkąd jest taka platforma jestem uzależniona i niemal codziennie goszczę w jego progach. Chociaż oczywiście też prace innych grupowiczek, Flickr, Instagram, zdjęcia w google.
Oczywiście biorę udział w konkursach i wystawach SPP. Ale nie traktuję tego jako obowiązek i przymus. Szyję, bo lubię. Szyję, bo sprawia mi to przyjemność. Stąd jeśli temat i zagadnienie mi nie odpowiada, nie zmuszam się. Duże znaczenie ma dla mnie sposób wyrazu. Poznałam już siebie na tyle, że wiem iż art-quit nie jest „mój”. Nie mam też poczucia straty w związku z tym. Nie robię planów, ani nie mówię sobie „MUSZĘ to uszyć”. Czasami wszystko odkładam na bok, bo w oko wpadło mi coś, co chcę zrealizować jak najszybciej.
zdjęcie u góry po prawej “„Lemon juice” projekt Gosia Pawłowska, wykonanie własne
zdjęcie u dołu “Aix galericulata” projekt i wykonanie własne 2017
Aktualnie mam 4 maszyny: 2 działające i 2 do #renowacji #czyszczenia/#regulacji #niewiemczycośznichwykrzeszę….
Pierworodna to Singer 160 – ślicznota, najniższy model komputerowej maszyny którą kupiłam bo…..tak bardzo mi się spodobała, że nie chciałam innej. Zakup tej właśnie maszyny był pierwszym triumfem próżności nad rozsądkiem. Po raz pierwszy „chcę” przeważyło nad twardymi faktami w postacie funkcjonalności. Jestem z tej maszyny zadowolona. Uszyłam na niej sporo rzeczy, nauczyłam się jej. Oczywiście ma wady, ale tylko dwie: brak pozycjonowania igły (góra-dół) i zbyt mało miejsca między igielnicą a ramieniem (17cm).
Niemniej uszyła wszystko: koła, łuki, szycie przez papier, wszywanie zamków, pikowanie…. Również cała praca „Aix galericulata” została na niej wykonana. Piszę o tym, bo dostawałam pytania czy pikowałam ją na longarmie.
zdjęcia poniżej – po lewej stosik do wypikowania, – po prawej „Moja” projekt i wykonanie własne 2017
Druga to Sewtec, przemysłówka którą kupiłam we wrześniu 2016 w Olsztynie z przeznaczeniem TYLKO do pikowania. To maszyna używana. Przez 4 miesiące leżała rozmontowana czekając na wprowadzenie się do domu i do własnej pracowni. W styczniu nastąpił ten szczęśliwy moment. Niestety nie mamy szczęścia do siebie a ja nie jestem wytrwała i do dnia dzisiejszego więcej regulowałam i walczyłam z nią niż pikowałam faktycznie. Mam pół worka próbek a prac wypikowanych tylko dwie. Stos prac do pikowania rośnie….
Dzięki wskazówkom Karoliny Bąkowskiej (polecam Karoliny posty o tym jak maszynę DDL 8700 przerobić na pikującą rakietę) w ciągu tygodnia udało się wykonać milowy krok w przystosowaniu. Co prawda maszyna jest goła jak święty turecki (tylko szyje, nie ma obcinacza, nawlekania, pozycjonowania itd…) ale ma 46cm ramienia.
zdjęcie po lewej „Lis dla Tomka” projekt Shwin & Swhin, wykonanie własne 2017
I niemal poczułam wiatr westchnień użytkowniczek maszyn… Sama sobie zazdroszczę tej przestrzeni 😉
Ostatnio dodatkowo zostałam obdarowana dwoma używanymi maszynami, jeszcze nie są dotknięte. Posłużą jako ozdoba pracowni i jako maszyna użytkowa w sezonie letnim w domku letniskowym (do tej pory wyjeżdżałam na weekendy z Singerem 😉
W związku z tym, że rok temu przeprowadziliśmy się do domu i dostałam własny pokój – pracownię – teraz już nie muszę ograniczać się do szycia na blacie kuchennym między kuchnią a salonem. Mam komfort posiadania pokoju, w którym nie muszę sprzątać aktualnie szytych prac, wciąż rozstawionej deski do prasowania, ściany do projektowania oraz mam mnóstwo miejsca na zapasy tkaninowe i inne akcesoria.
Z tych ostatnich moje absolutnie ulubione to krzywe agrafki do kanapkowania, nawlekacz do dużej maszyny, drewniany stojak na linijki no i podwójne szpilki do spinania/pasowania szwów podczas zszywania elementów.
Szyję głównie dla siebie, znajomych, rodziny. Nie lubię rozstawać się z moimi pracami – co innego gdy szyję coś co czuję że będzie pasowało do konkretnej osoby. Na przykład Lisy. Zakochałam się w nich i wymyśliłam że dla bliźniaków bliskiej koleżanki będą idealne.
Wtedy nie jest trudno się rozstać. Ale jeśli szyję coś z myślą o sobie, moim domu, nie oddam tego nigdy. Jest to też jeden z dwóch powodów, dla których swoich prac nie sprzedaję. One mają odbiorcę jeszcze przed ukończeniem. A po drugie – zawsze mówię, że ludzi nie stać na moje prace. Uważam, że zbyt nisko się dziewczyny cenią a Odbiorcy nie rozumieją że NIKT, naprawdę NIKT nie chce pracować za 2000 zł dochodu przez 6 tygodni. Ani na pierwszy ani na drugi etat! Myślę że u nas nie ma kultury i poszanowania dla handmade, dlatego jeszcze długo nie będzie można sprzedawać prac za godne wynagrodzenie.
Żal mi zawsze wychodzić z pracowni, nieustannie cierpię na niewystarczający (wg mnie) czas jaki poświęcam pasji. I myślę sobie, że kiedyś, kiedyś to ja miałam mnóstwo czasu! I że jeszcze kiedyś BĘDĘ go mieć tyle, żeby uszyć wszystko co mi wpadnie w oko. Czego i Wam życzę! Niech moc i pełne bębenki będą z Wami!