WHO IS WHO w SPP – Anna Sławińska
Patchworki szyję już 35 lat. Pierwszy był kompletną klapą. Miała być narzuta. Pozszywałam mnóstwo kwadratów z przeróżnych tkanin, a potem wrzuciłam top do pralki, żeby go ufarbować. Niektóre kwadraty nie wytrzymały wirowania i wystrzępiły się. Zamiast narzuty powstały poduszki. Potem oglądałam patchworki w niemieckiej Freundin, którą można było kupić w Empiku. Znalazłam w niej wzór na mój pierwszy obraz.
(zdjęcie poniżej po lewej)
Zaczynałam od zszywania kwadratów, ale szybko polubiłam art quilt w różnych odmianach. Chyba najbardziej technikę confetti. Jednak ta miłość jest zmienna, bo od czasu do czasu skręcam w inne strony. Najbardziej lubię eksperymenty. Uwielbiam poznawać nowe techniki. Pociąga mnie niesforne zszywanie szmatek. Wymyśliłam sobie technikę „łaciaki” i uszyłam w ten sposób kilkanaście dużych quiltów.
Najefektowniejsze jest słońce (zdjęcie powyżej po prawej). Do jego uszycia zużyłam około 7 tysięcy kawałków tkanin. Ma 140 cm średnicy. W tym szyciu wykorzystuję różne tkaniny, również skrawki starych ubrań. Podobnie jest z techniką „stitch and slash”.
Technikę confetti zastosowałam przy tworzeniu „Mgławicy Trójlistna Koniczyna”. Ten quilt w 2016 roku był pokazywany na festiwalu w Birmingham, w kategorii Fine Art Quilt Masters. To chyba moje największe patchworkowe osiągnięcie.
Lubię szyć ręcznie. Zawsze mam „travel projekt”, który szyję w dłuższych podróżach samochodowych. Największy to niebieska narzuta składająca się z 1140 kwadratów. Szyta i pikowana ręcznie. 3 lata.
Skąd inspiracje? Chyba zewsząd. Już czasem sobie myślę, że przesadzam, bo bardzo często łapię się na tym, że ciągle zastanawiam się „jak to uszyć?”. Widok za oknem, ładną pocztówkę, wzór ze swetra, no i oczywiście obrazy… Lubię inspirować się malarstwem. Szyłam quilty według obrazów Jerzego Nowosielskiego (zdjęcie poniżej po lewej), Paula Klee, Marka Rothko, Tona Schultena, Charle Harpera czy Rafała Borcza.
Bardzo mi zależało na powstaniu naszego Stowarzyszenia. Byłam przy jego narodzinach. Pomagałam organizować wystawy, konkursy, prowadziłam szkolenia. Przez kilkanaście miesięcy byłam wiceprzewodniczącą. Czasem organizuję w Warszawie spotkania nazywane pieszczotliwie „patchworkowym darciem pierza”. Po krótkiej przerwie znowu będziemy się spotykać w ostatnie czwartki miesiąca.
Wzięłam udział w jednym konkursie naszego stowarzyszenia. Dostałam 2 nagrodę za quilt „Drzewo wiadomości dobrego”. To moja quilterska interpretacja dolnośląskiego haftu białego (zdjęcie powyżej po prawej). Brałam udział w wielu zbiorowych wystawach patchworkowych, miałam osiem wystaw indywidualnych.
Szyję na Janome Memory Craft 6600 i Juki TL 98 P.
Nie wyobrażam sobie teraz szycia bez maty, noża krążkowego i linijki, ale te akcesoria mam dopiero od kilku lat. Wcześniej wystarczały mi nożyczki, zwykła linijka, flamaster i podłoga z deseczek ułożonych w kratkę.
Od 5 lat jestem na emeryturze i na patchworki poświęcam bardzo dużo czasu.
Już prawie 5 lat prowadzę Szkołę Patchworku. Czasem uczę w niej sama, ale najczęściej zajęcia prowadzą moje koleżanki, znakomite quilterki. Nie byłoby tej szkoły, gdyby nie pomoc mojego męża. Bardzo mnie wspiera i obsługuje „park maszyn”.
Czasem sprzedaję swoje patchworki, często są prezentami.
Kilka lat temu miałam zrobiony spis uszytych patchworków. Było ich wtedy około 150. Teraz chyba jest ich już ponad 300.
Są dwa quilty, których nie oddam nigdy. Pierwszy to narzuta, którą dostaliśmy w prezencie ślubnym. Uszyły ją nasze koleżanki z całej Polski. 40 dziewczyn stworzyło przepiękny prezent. Śpię pod nią codziennie (zdjęcie powyżej z lewej).
Drugi, to malusieńki quilt, który uszyłam techniką „stitch and slash”. Pierwszy w ten sposób (zdjęcie powyżej z prawej).
Co uszyłam dla siebie? Mnóstwo. I ciągle coś szyję. Niemalże codziennie.
Czasem jeżdżę na zagraniczne wystawy patchworkowe. Staram się tam chodzić na kursy. Mam mnóstwo książek i czasopism patchworkowych. Dużo kupiłam, jeszcze więcej dostałam. Kupuję chętnie książki na temat designu, projektowania, malarstwa.
Od kilku lat mieszkam na wsi niedaleko Puszczy Kampinoskiej. Kiedyś, kiedyś, gdy już nie będę zajmować się patchworkiem (powiedzmy, że tak będzie), to zajmę się porządnie moim ogrodem. Teraz robię to po łebkach, dorywczo i mam z tego powodu wyrzuty sumienia. Latem lubię jeździć rowerem, a zimą chętnie korzystam z nart biegowych. Czasem amatorsko maluję, ostatnio rzadko, ale obiecuję sobie, że wrócę do tego. Lubię malować i szyć te same obrazy. Mam kilka takich „kompletów”.
Z wykształcenia jestem inżynierem sanitarnym, ale jako typowa „kobieta pracująca” robiłam różne rzeczy. Prowadziłam sklep z kosmetykami, projektowałam swetry, kierowałam agencją reklamową, organizowałam bardzo duże imprezy.
Prowadzę strony www (swoją i szkoły), blogi, jestem na Facebooku, a ostatnio raczkuję na Instagramie.
Gdy odpowiadałam na pytania tej ankiety, zastanawiałam się, co patchworki zmieniły w moim życiu? Dużo. Przede wszystkim dzięki nim poznałam fantastycznych ludzi. Takich zakręconych, takich którym się chce coś więcej. Pochłoniętych pasją i gotowych do wielu wyrzeczeń dla niej. Bardzo życzliwych, chętnie dzielących się swoją wiedzą. To największa wartość.
Jeszcze podróże. Bez patchworków nie pojechałabym do Krasnegostawu, Wrocławia, Katowic, Krakowa, Łodzi, Pragi, Budapesztu, Alzacji, Birmingham, Berlina, Saarlandu. Nie planowałabym następnych wypraw.
A co bym robiła? Może oglądałabym seriale, o których istnieniu nawet nie wiem. O nie! A kysz!